Felieton Mocno Subiektywny: Nienawiść Urojona

Przesadna powaga z jaką amerykańskie i kanadyjskie stacje telewizyjne przed kolejnym meczem Pingwinów ze Stołecznymi przedstawiają to spotkanie, jak to zazwyczaj bywa, może wywoływać i wywołuje niekiedy śmieszność. Jednak ukazanie tej rywalizacji jako heroiczna potyczka dwóch znienawidzonych armii budzi mieszane uczucia, gdy temperatura animozji w jednym z obozów mocno spadła.

 

Autor udaje, że ma wielką wiedzę historyczną i wyobraźnię

Troja, ok. 3200 lat temu. W pojedynku mają się zmierzyć najlepsi, najsłynniejsi wojownicy obu stron konfliktu – reprezentujący Troję Hektor i bohater Achajów, Achilles, któremu już za młodu zapowiadano ogromną chwałę i tytuł najsłynniejszego wojownika wszechczasów. Stojący nieopodal Homer nerwowo przeskakuje z nogi na nogę nie mogąc się doczekać kolejnego epizodu w historii, której opisanie ma mu przynieść ogromną sławę i pieniądze. Nagle okazuje się jednak, że Achilles jest kontuzjowany i nie przystąpi do pojedynku. Homer jest zrozpaczony – wie, że bez względu na zastępstwo, Iliada nie będzie już takim wielkim hitem. Zmienia zatem strategię i postanawia opisać konflikt koncentrując się na rzekomej ogromnej nienawiści między dwoma obozami, by ratować swoją pozycję jako największego epika wśród sobie współczesnych.

… brzmi znajomo?

Autor uskutecznia śliskie przejście do ad rem

1 stycznia 2011 roku, po meczu Winter Classic, Sidney Crosby nie był jedynym człowiekiem, którego bardzo bolała głowa. Nie lada migrena czekała speców od marketingu z amerykańskiej stacji NBC – a jej przyczyną nie miały być wcale sylwestrowe szaleństwa. Jak sprzedać produkt, który właśnie dostał strzał w kolano, a niedługo potem miał dostać kolejny strzał? Myśleli, myśleli… i wymyślili – że oto mamy przed sobą dwie drużyny, które niesamowicie się nienawidzą i najchętniej pozabijały by się na lodzie. I tak oto wykreowano wizerunek niewiele tak naprawdę mający wspólnego z rzeczywistością, nastawiony na napompowanie balonu oglądalności, siejący w młodszych kibicach obu drużyn sztuczną i wykreowaną na siłę złość i jad pod adresem drugiej strony oraz niekończące się, bezsensowne dyskusje między fanami Ovechkina i zwolennikami talentu Crosby’ego. Jak to mówią – prawda czasu = prawda ekranu. Jak to jednak jest w tej nietelewizyjnej rzeczywistości?

Autor kreuje się na orędownika prawdy

Prawda o tej wzajemnej niechęci jest jednak taka, że jest ona co najmniej nieproporcjonalna, żeby nie powiedzieć: jednostronna, podobnie, jak we wspomnianej Troi, gdzie to jedna strona była pochłonięta nienawiścią i chęcią zemsty na Parysie i niewiernej Helenie, a druga niby brononiąc się, często wcale nie pozostaje dłużna (o czym nieco później). Zgoda – nasza drużyna jest największym rywalem dla Capitals. Nie sposób jednak nie ulec wrażeniu, że w Waszyngtonie zrobiono sobie z Pingwinów wroga „z braku laku” – ciężko o zalążek jakichkolwiek innych animozji, gdy Stołeczni od kilku sezonów rok rocznie spuszczają lanie drużynom wewnątrz swojej dywizji, a i na mapie ciężko szukać jakiegoś naturalnego kandydata na wroga numer jeden. Obie drużyny wielokrotnie wpadały na siebie w fazie posezonowej, a cała Aleksowo-Sidney’owa szopka dolała mnóstwo oliwy do ognia. Co prawda ta sytuacja może nieco się zmienić, po tym jak rozpędzone wyrzuceniem z ubiegłorocznych playoffów naszego klubu Błyskawice z Tampy upokorzyły Capitals w czterech meczach, a snajpera Lightning Steven’a Stamkosa coraz częściej stawia się obok Ovechkina i Crosby’ego. Jednak póki co wydaje się, że największe emocje nie tylko u kibiców, ale i u samej drużyny z Dystryktu Kolumba budzą się, gdy druga strona barykady maluje się w złoto – czarnych barwach.

Autor próbuje nieudolnie prężyć swoje Pingwinie mięśnie

Trudno jednak szukać symetrycznych odczuć w Mieście Trzech Rzek, gdzie przygniatająca większość hokejowych kibiców myśląc o największym wrogu spogląda w stronę Filadelfii. Obie drużyny łączy i dzieli zarazem kilka dekad walki zarówno w dywizji jak i w playoffach. Wyrównanej walki. Nie tak, jak w przypadku rywalizacji ze stołeczną drużyną, gdzie Pingwiny wygrały siedem na osiem pojedynków w fazie posezonowej, a Capitals nie mogą się pochwalić ani jednym Pucharem Stanley’a. Jednak dopóki widownię mogły elektryzować pojedynki dwóch ponoć najlepszych hokeistów świata a wspomnienie niesamowitego półfinału konferencji z 2009 roku pozostawało wciąż żywe, dopóty temperatura była wysoka także po naszej stronie barykady, szczególnie w przypadku podatnej na sugestie ze szklanego ekranu młodzieży, o czym już wspominałem. Teraz jednak, gdy po bitwie sprzed 3 sezonów opadł kurz, a Crosby od niemalże roku nie zagrał w meczu NHL, ten wyhodowany na nieco sztucznym nawozie kwiat zaczyna więdnąć w obliczu braku porządnego deszczu w Stalowym Mieście. Znamienny jest fakt, że autorzy znanego z ciętego języka i często ostrych żartów Pensbloga napisali dzisiaj, że „właściwie to nawet nic nie mają do Ovechkina” – a jeżeli coś takiego można przeczytać na cieszącej się tak złą sławą wśród innych kibiców stronie, „to wiedz że coś się dzieje”.

Autor wygwizdany schodzi ze sceny

Gdy piszę te słowa, zaledwie minuty dzielą nas od kolejnej odsłony hokejowej Wojny Trojańskiej. I pomimo tego, co napisałem zaledwie akapit wyżej, jest to jednak inny mecz. Owszem – temperatura spadła i to mocno. Kwiat więdnie. Ale jeszcze nie zwiądł tak do końca. I choć zdecydowanie nie w takim stopniu, jak przedstawiają to media, mecz Capitals – Penguins to wciąż więcej niż zwykły mecz – również w Pittsburghu.

Ostry

Komentarze

POLECANY ARTYKUŁ
Zobacz film dokumentalny "Pittsburgh is our home"
Film przygotowany specjalne z okazji 50-lecia istnienia klubu.